Trudna miłość

Dziś znowu wracamy do tematu miłości.
Jaka może być i jak my się zmieniamy dzięki niej, już wiecie.
Teraz napiszę o innych stronach tego uczucia, gdyż jak wszystko to, co ożywione zawiera ona w sobie, i jasność, i ciemność.

Miłość Matki
Gdy jesteśmy dziećmi – pierwszej miłości oczekujemy od Matki. Jeśli potrafi ją dać – wtedy dzieciństwo jest cudowne i całe późniejsze życie. Bowiem jest to uczucie wszechopiekuńcze, niczym nieuwarunkowane, dające poczucie zespolenia i bezpieczeństwa (miłość Ojca jest inna: stawiająca pewne wymagania, ustalająca zasady i prawa).
Tak więc już od małego dojrzewamy do miłości, będziemy znali to uczucie tylko wtedy gdy go zaznaliśmy.
Gdy jesteśmy już w pełni dojrzali, gdy zaliczyliśmy pewne etapy nauki, sami stajemy się dla siebie własnym Ojcem i Matką – bo dysponujemy tym czego doświadczyliśmy. 
Nie będę więc odkrywcą gdy dodam: jak wiele zależy od tego jakie stosunki panowały w rodzinie, w jakim kręgu społecznym żyliśmy i do jakiego stadium (po różnych doświadczeniach) dany człowiek dorósł.

Trudne czasy na miłość?
Pytanie jakie chciałabym zadać: czy czasy, w których żyjemy sprzyjają rozwojowi miłości?
Mam pewne wątpliwości. Bo choć dziś na pewno dalej bardzo jej pragniemy to często zadowalamy się jakimiś formami pseudomiłości.
Dzieje się tak z różnych powodów. Powiem o kilku.
Stosunki jakie teraz łączą ludzi oparte są na "trzymaniu się" blisko innych, niewyróżnianiu się w swoim myśleniu, działaniach i uczuciach. Niestety taka postawa w konsekwencji skutkuje: samotnością, poczuciem wyobcowania, lęku, strachu a często też winy. Przykro to powiedzieć ale działamy jak zaprogramowane maszyny – rutynowo: praca, obowiązki, wszechwładna konsumpcja, czasami jakieś rozrywki. Decyzję o małżeństwie, dzieciach odkładamy bo to jeszcze "nie pora". Taki "wyścig szczurów" nie odbywa się tylko u nas, cały świat jest temu podporządkowany. Czy to sprzyja miłości? Raczej nie bo na nią też nie ma czasu.

Doświadczenia dzieciństwa
Wróćmy teraz do naszego dzieciństwa. Wspaniałe i radosne – takiego każdemu życzę. Jednak wiele osób odczuwa bardzo długo zranienia z tego okresu. I co gorsze nie wszyscy chcą się do tego przyznać a uzdrowienie przeszłości jest konieczne gdyż sami będziemy powielać to co nas zraniło.
Gdy np. jesteśmy krytykowani przez rodziców, zakorzenia się w nas głęboka i trudna do pokonania negatywna samoocena. Mówimy wówczas: nie potrafię, nie mogę, jestem nic nie wart.
I tu pewna uwaga: pewne pojedyncze zdarzenia – czasem może niezbyt przyjemne – nie kształtują naszego życia. W ten czy inny sposób możemy się z nimi uporać. To dopiero prawdziwie traumatyczne przeżycia kształtują nas i nasze życie.Takim np. wydarzeniem mogło być doświadczenie związane z wykorzystywaniem seksualnym. To bardzo bolesny temat, którego zrozumienie i wymazanie jest długie, wymaga pomocy i naszej cierpliwości.
Chcieć kochać i umieć kochać – to świadomość nas samych, tego kim byliśmy i kim możemy się stać, to nasze trudne doświadczenia i często nieumiejętność wyrwania się z nich, cierpienie i przekonanie, że jesteśmy inni a przez to nieakceptowani.
Zawsze my i tylko my ponosimy konsekwencje za wszystko czego doświadczyliśmy - bo choć zło uczynili nam inni – to każdy z nas ma się z tym uporać i zacząć wszystko inaczej – bez powtarzania starych schematów.

Wzorce dzieciństwa
Nie będę tu rozwijać tematu jaki się wiąże z postrzeganiem przez nas Ojca czy Matki bo to temat rzeka.
Ale powiem tak: duża część z nas wyniosła z dzieciństwa obraz szczególnego przywiązania do któregoś z rodziców. I nie zawsze było to "zdrowe". 
Znamy np. synów nie do końca odłączonych od matki, będących dużymi dziećmi. Takie osoby chcą być kochane ale nie potrafią kochać same.  Jeżeli taki mężczyzna znajdzie odpowiednią kobietę (matkę!) czuje się bezpieczny i potrafi nawet przejawiać sporo uczucia. Jednak po pewnym czasie, gdy kobieta zorientuje się, że to tylko ona daje zaczynają się konflikty – bo dla tego mężczyzny wszystko co odbiega od zachowania kochającej matki – nie jest miłością. Taki mężczyzna, oczekujący opieki, "macierzyństwa", zachwytów, nigdy nie osiągnie wyższego stopnia dojrzałości.
Inną patologią jest przywiązanie do ojca. Dzieje się tak wówczas gdy matka jest osobą chłodną i nie , umiejącą wyrażać swoich uczuć. Rolę matki przejmuje więc Ojciec. Ale tu sprawa przedstawia się inaczej. Ojciec z natury rzeczy jest osobą autorytatywną, wymaga posłuchu, gdy jest dobrze - chwali, gdy jest źle – gani. Z braku naturalnej miłości Matki, dziecko przywiązuje się do Ojca a głównym jego celem jest słuchanie i sprawianie przyjemności Ojcu. To może trwać jakiś czas – obie strony mogą być zadowolone. Niestety jest to pewien rodzaj patologii. W zależności bowiem od tego czy zadowoli Ojca czy nie - życie takiej osoby to: góra – dół, wzloty i upadki, czy dostanę karę czy nagrodę. W późniejszym życiu taki człowiek będzie szukał kogoś kto będzie miał cechy ojca.
Tu uwaga dla kobiet: nigdy taki mężczyzna nie będzie traktował Was poważnie – zawsze z pobłażliwością, jak małą dziewczynkę – bo uczucie do ojca zawsze będzie w nim dominowało. Ale, jest pewien wyjątek: gdy kobieta też nie może się wyzwolić z przywiązania do Ojca – wówczas traktowanie jej jak rozkapryszonej dziewczynki będzie jej się podobać.
Trudnym przykładem jest sytuacja, gdy rodzice są ze sobą ale egzystują bez żadnych cieplejszych uczuć, choć stosunki mogą wydawać się poprawne to wieje od nich chłodem. Wszyscy żyją "poprawnie" ale bez bliskich kontaktów. Takie dziecko nigdy nie wie co czują jego rodzice więc wycofuje się w swój własny świat, oddala od rzeczywistości, nie czuje się bezpiecznie na zewnątrz, jest w nim stałe, nierozładowane napięcie. Oczywistym jest to, że w późniejszym życiu w stosunkach uczuciowych powiela te same cechy.
To tylko główne aspekty różnych irracjonalnych miłości, choć wierzcie mi, że jest ich jeszcze bardzo dużo.

Problemy z partnerem
Nie miejmy złudzeń – miłość nie oznacza braku konfliktów. Problem natomiast jest wtedy gdy starcia między partnerami dotyczą wymiany (często destrukcyjnej) poglądów na to czy owo – co z reguły nic nie daje. ??? Ponieważ, są to tylko próby ominięcia "prawdziwych" konfliktów a te wymagają spokojnego, rzeczowego i mądrego rozwiązania, w którym nie obarczamy winą partnera i niczego nie chcemy ukryć. Gdy tak postępujemy – oczyszczamy atmosferę, wychodzimy ze starcia silniejsi i mocniej związani ze sobą.
Miłość nie zawsze trwa wiecznie (choć były tego przykłady), niemniej zostają jej pozytywne odcienie: szacunek, przywiązanie, radość z bycia razem. Są jednak rzeczy, które zabijają miłość, że wymienię tylko: zazdrość, poniżanie, nuda, zawiedzione nadzieje, to co kiedyś było fascynujące, dziś staje się irytujące – lista może być długa. Czym to wszystko jest? Dysharmonią! Wynikającą często z niedojrzałości emocjonalnej. Bo: (tak!) nie kochamy siebie a czasem nie możemy nawet siebie znieść. Jak więc mamy pokochać kogoś?
Wiele osób uważa, że nasze drobne potyczki w małżeństwie nic nie znaczą i same się rozwiążą. To niezupełnie tak. Z takich wewnętrznych "rozgrywek" wychodzimy w jakiś sposób okaleczeni. Coraz mniej w nas zrozumienia, dobrej woli, akceptacji, pojawia się frustracja, zobojętnienie a to już złe sygnały. Ilość "złamanych" serc jest naprawdę duża, zaś świadomość czynów i chęć  naprawy sytuacji – niska. W tych okolicznościach jakże często dominuje postawa:  Ja i moje ego – argumenty drugiej strony nie docierają do nas. I w zależności od tego jakie autorytety występowały w rodzinie, taką postawę przyjmujemy. Musimy więc chcieć uwolnić się i wyjść z tych ról i nawyków działania.
Może to nam dać szansę na odzyskanie równowagi, spokoju i osobistej radości w sercu.

Role w małżeństwie?
Co jeszcze daje się zauważyć w małżeństwie? Otóż, często słyszę takie stwierdzenie: "Ja i mąż stanowimy zgrany zespół." Czy aby na pewno? Według ogólnych reguł:
On – ma się starać rozumieć żonę i okazywać jej pomoc,
Ona – ma rozumieć i rozładowywać jego nastroje, uważnie słuchać i za wiele nie wymagać.
Są to pewne wyuczone role. Pytam więc: a gdzie tu jest bliskość, prawdziwe uczucie spontaniczność? Tworzymy w ten sposób tylko rodzaj pewnego "schronienia" przed samotnością, która we dwoje jest mniej uciążliwa.

Miłość a seks
I jeszcze coś. Są takie poglądy, że szczęśliwe małżeństwo to takie, które jest doskonale dobrane w sferze seksu. To oczywiście jest duży atut ale prawdziwa miłość nie jest wynikiem właściwych technik seksualnych bowiem to seksualne szczęście ma być wynikiem lub skutkiem miłości.
Tak więc jeśli w naszych uczuciach występują różne zahamowania i jeśli ich nie wyeliminujemy – żadne techniki tu nie pomogą. Tu znów jedna uwaga: to w jaki sposób traktujemy seks, w bardzo dużej mierze zależy od naszych doświadczeń i spostrzeżeń z dzieciństwa ale też z pewnej niedojrzałości wynikającej z przywiązania do Ojca lub Matki (o tym już było).

Czego pragnę?
Znajdź czas na pobycie z samym sobą zadaj sobie pytanie:
Czego tak na prawdę chcę i dlaczego tak trudno jest mi to osiągnąć?
Oto sposób kwantowy na uzyskanie odpowiedzi:
Kładź powoli ręce na poszczególnych częściach ciała (po zadaniu pytania: co jest nie tak?) wyczuj dyskomfort, coś niemiłego, odpychanie -  poczuj niedobór tego miejsca. Czy to głowa, serce, brzuch?
Każde z nich o czymś mówi – o jakimś braku w Tobie.
Lub – weź do ręki jakiś przedmiot związany z Tobą uczuciowo, może to być symboliczny miś, pocztówka z wakacji, zasuszony kwiat. Następnie: pomyśl o swoim marzeniu i kładąc rękę na tym przedmiocie a drugą na sercu poczuj co się zadziewa, jakie uczucia Cię ogarnęły – daj się prowadzić intuicji.
Szukanie szczęścia w życiu jest jak szukanie igły w stogu siana, gdyż posiadanie go, jest zawsze jakąś konsekwencją. Nigdy nie stawiaj mu za dużych wymagań, ono zawsze jest na Twoją miarę. Ty bądź szczęśliwy bez względu na to co się wydarzy.
Pamiętaj zawsze o złotej regule harmonii: Natura nie znosi skrajności, zawsze dąży do równowagi.
Jeśli omijasz te prawa to cierpisz a to jest oznaka niewiedzy. Jednak cierpienie może spowodować, że zaczniesz w końcu szukać odpowiedzi.
Problem podstawowy: czego naprawdę chcemy.
Czy chcesz doświadczyć tego co jest największą słodyczą a zarazem największą goryczą na Ziemi czyli miłości? - tak opisał miłość mędrzec Eurypides. Czy miał rację? Co o tym sądzisz?

Miłości ale pełnej światła życzę wszystkim, którzy przebrnęli przez moje pisanie.
Niech Wam się uda odciąć od wszystkiego co bolało kiedyś, mówcie wyraźnie temu: nie.
Pozdrawiam
Basia

W następnym moim poście odejdziemy (na jakiś czas) od tematów filozoficzno-naprawczych i zajmiemy się czymś co dotyka chyba każdego.
Co to jest ból i jak sobie z nim radzić.
Zapraszam


Komentarze